Z dedykacją dla Julki, która wiernie szukała mi zdjęć i była dla mnie duuużym wsparciem! ♥
#Riley
Występ za występem. Niby tyle z tego pieniędzy, ale zostaje niewiele, mamy zbyt dużo wydatków. Zbliżają się urodziny Holly, wypadałoby coś kupić. Nie zniosę znowu tego rozczarowania, nie pozwolę na powtórkę ze Świąt Bożego Narodzenia. Ellie, moja siedemnastoletnia siostra pomaga jak tylko może, śpiewa gdzie się da, występuje na każdym koncercie w okolicy, Luke, ten rozbrykany piętnastolatek też nie leniuchuje. Mimo swojego charakteru ma dobre serce. On robi co tylko może. Roznosi ulotki, robi zdjęcia, sprząta w sklepach, asystuje przy różnego rodzaju występach. Nawet moja malutka Holly też pomaga jak tylko się da. Roznosi ulotki, wiesza ogłoszenia. To mało, wiem, ale w końcu nie każdy chce zatrudniać dziesięciolatków. Lolly, bo tak ją nazywam, jest moją małą kopią. Te same szare oczy, te same czarne włosy. Zaskakujące jest to, że nawet zanim rodzice zginęli w wypadku samochodowym nie biegła do nich, gdy coś się stało, zawsze pędziła do swojej starszej siostry.
Jestem najstarsza z naszej czwórki- mam 19 lat, Ellie to odzwierciedlenie taty, identyczne błękitne oczy i te same czarne włosy. Luke wygląda tak jak El, różnią się tylko kolorem włosów- jest blondynem. Holly to kochane dziecko. Jest bardzo empatyczna, wie, że nie mamy łatwo i też musi chociaż próbować zarabiać. W nagrodę za jej pracowitość pozwalamy jej odkładać połowę tego co zarobi. Niestety, mama nie ma swojego małego sobowtóra- była pełną energii blondynką o szarych oczach. Razem z tatą zginęli dwa lata temu w wypadku samochodowym. Bardzo mi ich brakuje. Codziennie chodzę na cmentarz, by zapalić znicz na ich grobie. Może pomyślicie, że to głupie, tylko wydaję pieniądze, ale ja mam inne zdanie- to taki mały symbol tego, że pamiętam. I nigdy nie zapomnę.
Zbliżał się świt, gdy Ellie wbiegła do mojego pokoju.
- Dzień dobry! Chyba nie zapomniałaś, że masz występ, co? Wstawaj, leniuszku!- cmoknęła mnie w policzek i wyszła.
Trzeba wstać, pomyślałam. Powoli zwlokłam się z łóżka i ruszyłam w stronę kuchni. Otworzyłam prawie już pustą lodówkę i wyjęłam z niej twarożek. Wzięłam nóż i kromkę chleba. Wpółprzytomna zaczęłam smarować ją twarogiem. Gdy już skończyłam, usiadłam na mahoniowym krześle po babci Dorothy. Babcia... Umarła niedługo przed rodzicami. Nie była bogata, ale miała dobre serce, zawsze dzieliła się tym co miała. Niewiele moich wspomnień dotyczy babuni, ale z pewnością nigdy nie wyrzucę jej z mojego serca. Wracając do przyziemnych spraw, podczas moich rozmyślań skończyłam jeść. Zajrzałam w mój kalendarz, co nie było dobrym pomysłem, bo następne dziesięć minut musiałam poświęcić na zbieranie wciąż wypadających z niego kartek. Po tych kilku minutach sprzątania wreszcie odnalazłam właściwą kartkę. Odczytałam, że dzisiejszy występ mam równo za godzinę w luksusowej willi państwa Gerdley'ów. No tak, ich córka, Evelyn kończy dziś dwadzieścia jeden lat.
Powolnym krokiem wróciłam do mojej sypialni. Wybrałam ciemnoszary top w czarne cętki, skórzane, również czarne legginsy, czerwone baleriny i złoty pierścień z kryształem o tym samym kolorze, który został mi po mamie. Właściwie to jak na ubogą tancerkę mam w czym wybierać, jeśli chodzi o stroje, ale to wszystko dzięki mamie, ona miała nosa do takich rzeczy i (na szczęście) teraz one na mnie pasują. Otworzyłam okno, bo w pokoju zaczynało robić się duszno. Kiedy skończyłam już mocować się z nim, weszłam do pokoju Holly. Żal mi było budzić tak słodko śpiące dziecko, ale niestety, musi zaraz iść do szkoły.
- Lolly, skarbie, czas wstać.- powiedziałam po czym dałam jej buziaka w policzek.
- Jeszcze dziesięć minut, proszę.- odpowiedziała nie otwierając oczu.
- Chciałabym ci dać jeszcze pospać, ale za dziesięć minut masz autobus.- westchnęłam.
Mała powoli zaczęła wstawać, było mi przykro- tak bardzo chciałam dać jej te kilka minut snu, bo dziś czeka ją jeszcze roznoszenie ulotek ze spożywczaka pani Fix. Wróciłam do kuchni, by przygotować jej śniadanie- mleko i jej ulubione płatki czekoladowe. Tam zastałam Luke'a. Był wyraźnie czymś zmartwiony,
- Hej, Luke! Coś się stało?- zagadnęłam.
- Ee, nie. To znaczy, no... tak. Jestem zagrożony z matmy...- powiedział cicho.
No nie, pomyślałam. W naszym chorym kraju płaci się, gdy uczeń nie zda.
- Luke, mam pomysł. Znajdę ci korepetytora.
- Nie, Riley. Nie mamy pieniędzy.
No tak, fakt. Mam nadzieję, że dostanę sporo za dzisiejszy występ. Ale nie mogę pozbyć się pytania, co się z nim dzieje? Luke nigdy nie miał problemów z matmą. Czy to przez to, że ma za dużo pracy? Niestety, o tym pomyślę później. Wybiegłam na dwór i w ostatniej chwili zdążyłam na autobus. Ładnie, prawie się spóźniłam. W głowie powtarzałam sobie układ na dzisiejszy występ. Wysiadając zorientowałam się, że nie dałam Luke'owi kieszonkowego. Wypadałoby się wrócić, ale inaczej nie zdążę na występ. No cóż, braciszek musi poczekać... Gdy wysiadłam, poszłam skrótami, przez jedne z najniebezpieczniejszych ulic Syllii*. Wiedziałam dokładnie, których klatek schodowych unikać. Zdołałam przejść bez przeszkód. Po chwili zza zakrętu wyłoniła się piękna, bogato zdobiona olśniewająca willa. Zapukałam delikatnie, ale stanowczo do drzwi, które zaraz otworzył mi lokaj.
- Witam, panna Brandstreet, jak mniemam?
- Tak, to ja, gdzie mam się udać?
Po tych słowach ruszył nie odpowiadając mi. Zaprowadził mnie aż pod olchowe drzwi ze złotą tabliczką, która zawierała napis "Dla artystów". Otworzyłam je i po raz kolejny chwilę stałam w bezruchu podziwiając to piękne wnętrze. Opanowałam się, położyłam swoją torbę na skórzanym, kremowym fotelu. Zaciągnęłam się subtelnym zapachem konwalii wypełniającym pomieszczenie. Trzeba zacząć się szykować, pomyślałam. Nie mogę pozwolić sobie na spóźnienie, bo inaczej mnie wyrzucą. Gerdley'owie są jedną z najlepiej płacących rodzin, nie mogę pozwolić sobie na błąd.
Otworzyłam dużą, mahoniową szafę, by zobaczyć co przygotowano na mój dzisiejszy występ. Dopiero po dwudziestu minutach znalazłam piękną, delikatną, pastelowo różową sukienkę. Z wielkim entuzjazmem rzuciłam moje ubrania na drugi koniec pokoju i (dosłownie) w nią wskoczyłam. Leżała idealnie. Lekko rozkloszowana, bez ramiączek, sięgała mi równiutko do kolan. Falbanki na dole dodawały jej uroku. W rogu pokoju zobaczyłam srebrne balerinki. One również miały karteczkę z moim imieniem. Na koniec sprawdziłam szkatułki. Ta przeznaczona dla mnie była największa. Wyjęłam z niej delikatny, srebrny naszyjnik z małym serduszkiem, subtelne, malutkie kolczyki (również ze srebra), pierścionek z tak małym, że prawie niewidocznym, błękitnym diamencikiem. Jako ostatnią wyciągnęłam z pudełeczka... tiarę. Z prawdziwymi, niebieskimi i białymi brylancikami. Wykonana z czystego srebra. Musiała kosztować majątek... Ktoś zapukał. Chwyciłam tiarę, umieściłam ją delikatnie na mojej głowie i otworzyłam drzwi.
- Witaj, Riley, kochanie. Jak tam? Gotowa?
To była pani Stephanie Gerdley- moja pracodawczyni, matka Evelyn. Miała długie, jasne, niczym tlenione blond włosy i zielono-szare, duże oczy. Na mój widok zmarszczyła lekko malutki nosek i poprawiła mi tiarę.
- Gotowa jak zawsze pani Gerdley.- odpowiedziałam z uśmiechem.
- Wyglądasz ślicznie. A tak na marginesie, mów mi Stephanie, a jeśli już musisz to pani Steph.- również uśmiechnęła się pokazując idealnie białe zęby.
Złapała mnie delikatnie za rękę i pociągnęła za sobą. Musiałyśmy znajdować się na tyłach domu, bo nie było tu żywej duszy, a słychać przecież, że przyjęcie trwa w najlepsze. Zaczęła mi powoli tłumaczyć- będę zapowiedziana, dopiero, gdy wejdę na scenę zapalą światło, muzyką zajmie się profesjonalny DJ... Starałam się słuchać, ale w głowie powtarzałam sobie choreografię. Tak bardzo chcę być bezbłędna. Z każdym moim krokiem stres wzrastał. Robił się nie do wytrzymania, miałam wrażenie, że zaraz wybuchnę. Za, jak się okazało, ostatnim zakrętem wreszcie ujrzałam zaplecze sceny. Z jednej strony czułam ulgę, z drugiej miałam wrażenie, że nie jestem gotowa. Nawet nie zauważyłam, gdy pani Steph zostawiła mnie samą. Nie pozostało mi nic innego jak zacząć się rozciągać. Nie minęło dwadzieścia minut, a ja już usłyszałam:
- A teraz na scenę zapraszamy niezawodną, utalentowaną, piękną tancerkę- Riley Brandstreet!
Dam radę, dam radę, powtarzałam sobie w duchu. Weszłam pewnym krokiem na scenę. Przyjęłam pozycję- stanęłam na jednej nodze, drugą ustawiłam pod kątem prostym to tamtej, a ręce ustawiłam odwrotnie. Zapaliło się światło, usłyszałam muzykę. Niech zacznie się gra, pomyślałam. Zaczęłam taniec. Piruet, skok aż do szpagatu, lądowanie na podłodze. Cały strach zniknął, istniałam tylko ja, ja i muzyka, ja, muzyka i idealny taniec. Wciąż będąc na podłodze wymachiwałam rękoma tworząc rozmaite kształty. Publiczność zupełnie się uciszyła. Jednym płynnym ruchem zmieniłam pozycję do klęczek. Odchyliłam się do tyłu, głową dotknęłam podłogi. Przeturlałam się. Dalej już nic nie pamiętam, nic oprócz burzy gromkich oklasków na koniec. Ten wspaniały smak sukcesu...
Stephanie, Evelyn i pan Gerdley- Levis (mają jakąś dziwną manię kazania mówić mi do nich po imieniu, ludzie, oni są ode mnie prawie 20 lat starsi!!) chwalili mnie przez prawie pół godziny. Bardzo im się podobało, dostałam 3 000 $, bardzo dużo jak za pojedynczy występ. Na koniec Evelyn wzięła mnie na bok i oznajmiła, że mogę zatrzymać mój dzisiejszy strój. Byłam wniebowzięta! Uściskałam ją serdecznie i ucałowałam w oba policzki. Dzieciaki będą zachwycone.
-----------------------------------------------------------------
*Syllia- kraj, w którym toczy się akcja- rodzimy kraj Riley, Danielle, Chloe etc.
------------------------------------------------------------------------------------
Następna część będzie o Danielle! ♥
No.. może być ^^
OdpowiedzUsuńA tak serio, jest dobrze i czekam na kolejny rozdział :D Tylko tak ci powiem, że trochę krótko ;-;
Wyhaczyłam jeden błąd, zamiast 'matka' jest 'mata' popraw i pisz następną część.
Hyhy, dzięki :D
UsuńCzy ty wiesz ile ja szukałam tej "maty" ? ;_; Ale znalazłam- już poprawione ! :3